I nie zobaczysz, że patrzę

Na ten dzień czekałam cały rok. Od momentu, w którym spontanicznie zdecydowaliśmy, że wyjeżdżamy na podróż życia. Oświadczyłeś mi się dokładnie 347 dni temu. Mój świat zwariował, przekręcił się o 180 stopni, kiedy usłyszałam, że chcesz mnie za żonę. A kilka dni wcześniej wyznałeś, że chciałbyś pojechać na Krym. Podchwyciłam temat, kocham wszystko co ukraińskie, nawet pod rosyjską postacią. Wojna skończyła się już 4 miesiące temu. A potem ty wciąż opowiadałeś znajomym, że moja zgoda na ten wyjazd przypieczętowała decyzję o zaręczynach i wspólnym życiu. To byłeś ty.  

Ty, tak przyjaźnie podziwiający moje loki kiedy krążyły nad twoją głową. Ty wstający rano i przygotowujący pyszną kawę, gdy ja pogrążona byłam w snach. Ty noszący mnie na rękach, kiedy nazywałam cię swoim „księciem”. Ty budujący dokładną wizję przyszłości niczym Leonardo di Caprio wizję snu w śnie, podczas incepcji. Ty trzymający silnie moją dłoń, tuląc ją do swego serca, gdy bałam się sama siedzieć w domu. Ty dzielnie ujarzmiający moją wyobraźnię, gdy galopowałam na jawie wciągając twój zapach.

Zaplanowaliśmy wszystko w najdrobniejszych szczegółach. Wyjazd do raju, kilkunastogodzinną podróż, przesiadki, możliwe opóźnienia. Nie kupowaliśmy rozmówek, przecież znam rosyjski. Kupowanie namiotu, strojów kąpielowych, kwiatków i innych duperel wyjazdowych, które miały ten czas uczynić bajecznym. BAJECZNYM, rozumiesz suko?

Obudziłam się tego ranka. 5 minut przed budzikiem. Z lękiem obok serca. Coś pójdzie nie tak. Cholerne przeczucie, dlaczego pojawia się akurat teraz? Mam tak od pół roku, zawsze mnie ostrzega, ale przed czym mogłoby tym razem? Zobaczyłam obraz: dużo krwi i biegający w popłochu ludzie. 13 sierpnia. Nic mi to nie mówiło. Wstałam, ubrałam się szybko, wypiłam mocną kawę, aby zagłuszyć siebie. Przyjechałeś po mnie za niedługo, pojechaliśmy na Zachodnią, załadowaliśmy wszystkie bagaże, przesiedliśmy się w pociąg do Lwowa. Marzenia płonne o tym co będzie się dziać dniami, ale płonące na myśl o tym co mogłoby się stać wieczorami. Czyżby teraz? Przecież już tak niewiele brakuje…

Znasz to uczucie kiedy wiesz, że coś się nie uda? Ale kocham go, chcę być z nim całe życie. Jest całym moim światem. Muszę go zatrzymać zanim zniknie jak czarodziejski pył magika.

Jechaliśmy ponad 34 godziny. Mimo zmęczenia, nieprzespanej nocy, patrzyłeś na mnie tak samo jak tego dnia kiedy zobaczyłam cię na korytarzu mojej firmy po raz pierwszy. Ten sam zdezorientowany wzrok. I niedowierzanie. To nie może być on – to nie może być ona.

Czuję ten moment, w którym cię stracę. Serce mnie boli. Ale nie wiem jeszcze co będzie się działo.

Wysiadamy. Cisza, spokój, nikogo na peronie. Inny świat. Jakby trzeci świat albo nawet i czwarty. Słońce zabija nas swoim chłodem. Widzimy ludzi, ale poukrywanych po domach. Nikt nie sądził, że wojna pozostanie tutaj na tak długo. Chęć przeżycia objazdówki po Ukrainie jest silniejsza niż uścisk twojej ręki, ale i tak czuję, że krew przestaje dopływać do mojej. „Kochanie, nie sądzisz, że powinniśmy się stąd zbierać?”

I wtedy się zaczęło. Nagle nad miastem pojawiły się trzy samoloty, a z ulicy po prawej strony wyjechały opancerzone wozy. W ułamku sekundy zrozumiałam przed czym ukrywali się ludzie w domach. Nasz pobyt na Krymie trwał może.. 1,5 minuty? Z tamtej chwili najazdu pamiętam tylko jak chwyciłeś mnie w pół i przerzuciłeś przez ramię – biegłeś na oślep do najbliższej uliczki, aby się schować. Ale oni byli szybsi – dogonili nas i rozdzielili. Upadłam na ziemię, szumiało mi w głowie, chyba uderzyłam w kamień. Złapali cię, ostatkiem sił chciałam chwycić cię za rękę, przyciągnąć do siebie i przytulić chociaż wiedziałam, że to ostatni raz. Trzymałam wyciągniętą rękę przez długi czas, ale nie przybliżałeś się. Do momentu, w którym jakiś żołnierz nie przetrącił mi jej karabinem. Poczułam jak moja kość pęka, a ja tracę przytomność.

Straciłam dla ciebie przytomność. Nie żyłam naprawdę.

Dzisiaj zastanawiam się jak mogłam przejść tyle w życiu z zamkniętymi oczami i zakrytymi uszami.

Dzisiaj oddzielają nas słowa – „nie wszystko jest takie proste jakie się wydaje”.

Dzisiaj jestem zmuszona patrzeć na to, jak nasze dłonie codziennie tak się rozmijają. Krążą centymetrami, milimetrami od siebie, oczy błądzą po korytarzu…. Szukam cię wzrokiem i nie mogę znaleźć.

I nie zobaczysz, że patrzę na ciebie inaczej…

Bo masz zamknięte oczy. A zanim kropla swoje wydrąży, mam nadzieję, że nie stracisz dla niej przytomności.

Jedna odpowiedź na “I nie zobaczysz, że patrzę

Dodaj komentarz