granica

Żyła ze swoim mężem już niemal siedem lat.

Niezaprzeczalnie kochała go te siedem lat. Mnóstwo wspólnych, trudnych chwil, przez które przeszli razem. Mnóstwo rozwiązanych problemów, bez kłótni, bez krzyków, bez obelg. Wzorowy związek. Inni zazdrościli go im, bo kto dzisiaj komunikuje się bez krzyków, obelg, oczekiwań, czy pretensji. Komfort psychiczny, stałość w uczuciach, poczucie bezpieczeństwa. Zawsze, o którejś godzinie na te placki ziemniaczane – wróci.

Czy wzorowe związki istnieją? Nie. Czy związki bez kłótni istnieją? Być może.

Czy ciężko jest nie dopuścić do kłótni? Tak.

Czy takie postępowanie ma swoją cenę? Tak. I to wysoką.

Jaką cenę należy za to zapłacić?

W wyniku niewyrażania swoich emocji, potrzeb, braku ich komunikacji z powodu lęku przed stratą męża: pogryzione wargi, pogryzione policzki, obgryzione paznokcie, podrapana skóra, objadanie się albo głodówka, katowanie na treningach, zapijanie się kawą, scrollowanie, kompulsywne wydawanie pieniędzy, migreny z poczucia niepozostawania przy sobie, poczucie osamotnienia w relacji.

Kocha swojego męża, ale czuje, że wszystko to powyższe ją niszczy. Musi mu w końcu powiedzieć. Nawet choćby teraz mu powie: siedzi przy stole, zjadł obiad. Nie odstawi talerza. Wokół papiery po niedokończonej robocie. Nie dokończy ani roboty ani papierów nie wyrzuci. Obiadu też nie przygotuje, bo to przecież wszystko funkcje żony.

Ale koniec, skończyło się. Ile można się na to godzić. Wargi przegryzione do krwi pulsowały nie do zniesienia.

„- Kochanie, wszystko w porządku? Wydajesz się jakaś dziwna” – wyartykułował do żony mąż.

Oczywiście, że wszystko w porządku, teraz się zorientował, że inna jakaś jestem. Pewnie jak spałam to zainstalował mi jakiś czytnik myśli albo co gorsze przez sen coś powiedziałam. Już prawie noc w noc śni mi się, że robię mu awanturę a on zaskoczony w popłochu pakuje swoje rzeczy.

” – Tak, wszystko dobrze, kochanie. Dokładkę?” – wygłosiła najspokojniej jak mogła. Spokojnie, bezkonfliktowo.

” – Co ty oszalałaś, przecież gruby jestem. Chcesz żebym był jeszcze grubszy?”

” – Jesteś idealny, kochanie. Odpocznij sobie, dokończysz później. Tak ciężko pracujesz.”

” – Pracuję, a nikt tego nie docenia. Nic mi się nie chce. Idę poleżeć.”

Jak to jest, że ja mogę wstać rano, iść po zakupy, iść do pracy, w międzyczasie znaleźć przestrzeń na drugą pracę, żeby dorobić w trakcie pierwszej, odkurzyć, wstawić pranie, odebrać przesyłki, załatwić formalności, zrobić porządki w mieszkaniu, ugotować obiad, poświęcić czas na rozwój, zrobić trening i jeszcze po tym wszystkim być gotową na dodatkowe zadania wygenerowane przez niego. Bez zmęczenia, z uśmiechem, bez kłótni. A on nie może czegoś zacząć, skończyć w jedno popołudnie. Góra dwa. Nie, to się musi skończyć. Mam tego dosyć.

Od tych ostatnich, ciemnych myśli żony minął jakiś czas. Oprócz warg, ciągle gryzła się wewnętrznie z tym, co powiedzieć, czy powiedzieć, jak powiedzieć. Nie chce na niego krzyczeć, ale nie ma już siły i najchętniej wydarłaby na niego ryja tak żeby sąsiad usłyszał. Te ciemne myśli kłębiły się w jej głowie. A i mąż pozostawał jakiś posępny od ich ostatniej potyczki słownej przy obiedzie. Chodził jakiś struty, smutny, jakby jeszcze bardziej zmęczony niż zwykle. Żonie szkoda było męża, wszak go kochała. I piękną mieli relację, dużo razem przeszli, mnóstwo trudnych spraw umacniało ich relacje. Oj batalia toczyła się w głowie żony. Siedem lat razem. Ciągle zgadzali się, że choćby nie wiem co, będą stawali przed sobą w prawdzie. Tak, jest mu to winna. Tak, zacznie spokojnie. Tak sobie obiecała. „Pracuję całe dnie. Jestem zmęczona do granic możliwości, niespokojna o to, w jakim kierunku zmierza to czego nie robisz. Mam tego dosyć”. Tak zacznie, to ani atak, ani krzyk. Doskonały początek rozmowy.

Mąż siedział w salonie, przeglądał telefon pogrążony w chwilowej rozrywce, jaką jest rolka. Nawet nie zauważył, że żona weszła do pokoju. Jej jakby w ostatniej chwili zabrakło odwagi. Zaczęła przekładać naczynia do zmywarki i nieopatrznie jeden głęboki talerz po obiedzie upadł jej na podłogę, roztrzaskując się z hukiem.

To bardzo rozjuszyło męża. W sekundę zerwał się na równe nogi, zrobił się purpurowy na twarzy i wykrzyczał:

„Człowiek pracuje całe dnie, zmęczony jest do granic możliwości, a spokojnie przejrzeć telefonu nie może, bo ciągle musisz coś robić! A to sprzątanie, a to obiad, a to porządki. Mam tego dosyć!”

SPINKA

Cóż to była dla niej za koszmarna noc. Śniła jak zwykle o tym, że jej mąż – chociaż stale zapewniający o uczuciu i cały w swej wspaniałości doskonały – zdradza ją.

Zdradza ją z kobietą zgoła od niej inną. Chłopczycą, z męskimi zainteresowaniami motoryzacją. Chłopczycą-księżniczką, bo taki wizerunek zwykła wokół siebie roztaczać. Wszechwiedząca, klawa dziewczyna, dająca się lubić mężczyznom. Zawsze o powtarzającym się uczesaniu, włosy jakby w roztargnieniu, ale niby ogarnięte. Jak na głowie tak w głowie, mawiała. W tym śnie, miała spotkać się z w swej wspaniałości doskonałym mężem i mieli odbyć krótki wypad. W tym śnie, ona ubrana klasycznie w beznadziejną koszulkę z nadrukiem i jeansy jak zwykle, jednak włosy dla odróżnienia spieczętowane nic nie upiększającą spinką. Jak to we śnie, akcja nagle przeniosła się z wypadu do domu, gdzie w swej wspaniałości doskonały mąż oznajmia, że jednak odchodzi. Że ten wypad uświadomił mu jego prawdziwe cechy i cel jaki dawno powinien obrać w życiu, no i co oczywiste – że nasze wspólne życie nim nie jest. Tylko wolność, wypady i wiatr.

Jak zawsze kiedy ona ma takie sny, budzi się z płaczem. Szuka swojego męża w łóżku – nie ma go, sprawdza zegarek – no tak, już dawno pojechał do pracy.

Dzisiaj nie wstaję – powiedziała do siebie. Życie nie ma sensu, on mnie zdradza, więc po co wstawać skoro już wszystko wiadomo, skoro już wszystko skończone. Tak to przesądzone – jej życie dalej nie ma sensu. Jak to teraz wszystko zorganizuje? Co będzie dalej? Sen był tak realistyczny, że nie dawał się wyprzeć obrazów z jej głowy. Przewalała się w ich łóżku jeszcze długo tego poranka, mimo że wokół nie było śladów po tym pechowym śnie.

A potem nagle przyszło jej do głowy, że może to faktycznie nieprawda. Że ten sen nie jest rzeczywistością. Że jej w swej wspaniałości doskonały mąż wcale jej nie zdradza.

Taaak, ostatnio mało go w domu, bo praca go mocno eksploatuje – kontynuowała monolog w swojej głowie. Nawet często jej o tym opowiada, kiedy jedzą wspólne posiłki. Do tego, jeszcze inna dodatkowa praca, żeby niczego materialnie im w życiu nie zabrakło, no i szkoła, która ma posłużyć jako przepustka do dyrektorskich stanowisk.

To wszystko zaczęło się jakby bardziej układać w całość. Poczuła, że może to życie wcale nie jest tak bezsensowne, a ona jak zwykle dała się złapać w pułapkę swojego lęku, że znów zostanie sama, bo przecież jej w swej wspaniałości doskonały mąż, nie zamierza jej zostawić.

Zdecydowała, że tego poranka jednak opuści ich łóżko. Zmotywowana swoimi pozytywnymi myślami zastępczymi, zaczęła je ścielić, najpierw schowała pościel jak zwykle, potem zaczęła układać starannie ich poduszki, najpierw swoje, potem jego. I kiedy podniosła jego poduszkę, aby ją poprawić i ułożyć przed zaścieleniem, na prześcieradle znalazła właśnie tę spinkę. Dokładnie taką samą jak przed chwilą widziała we śnie.

MOJA MAŁA

Moja mała wróciła do domu. Nareszcie jest, po całym dniu zmagań, stresu i innych emocjonalnych przebojach. Jest sama, chociaż otaczają ją typowe dla domu przedmioty. Zna każdy kąt, każde pomieszczenie, wie, która płytka trzeszczy kiedy się na nią nastąpi. Mimo to, czuje się w tym domu bardzo obco i nieswojo. Przed nią do szereg zadań do wykonania: przebranie w dresy, zmiana reszty ubrań na domowe, podpięcie grzywki, zmycie kurzu, zjedzenie obiadu, opatrzenie ran, wzięcie leków i jeszcze „żeby nie spalić domu” – tak, trzeba pamiętać. Czas szybko zleci, kilka chwil i nie będzie sama. W tle Teleexpres, potem Klan. Wszystko zna na pamięć.

Przebrana i najedzona siedzi na łóżku. Obok odgłosy najnowszych wiadomości ze świata, potem codzienna drama rodziny Lubiczów. Pustka. A ona siedzi na kanapie i skrobiąc staranne notatki w zeszycie na jutro, odrabia swoją życiową, nieodrobioną pracę domową. Jeszcze chwila i nie będzie sama, jeszcze troszkę, moja mała.

Mijają godziny. Zadania wykonane. Wokół cisza i samotność. Wie co robić. Teraz kąpiel, przebranie w piżamę, czytanie książki. Leży w łóżku. Nagle otwierają się drzwi i wpada przez nie niezrozumienie, brak akceptacji i warunkowość. Moja mała siedzi na skraju swojego łóżka, skubie uparcie paznokieć. Wie, że nie może go włożyć do ust, bo jeszcze silniej powieje warunkowością, nieakceptacją i wyrzutami. Wie, że po wypowiedzeniu swojego zdania i tak usłyszy gotowy, lepszy przepis na życie. Lepszy, bo nie jej własny. Cudzy, bo swój i tak będzie zły.

„Jutro będzie lepiej. Jutro udoskonalę znany na pamięć plan i będę lepsza, bardziej perfekcyjna. Aż w końcu pewnego dnia, będę mogła stać się nikim” – mówi do siebie moja mała dziewczynka i wykończona kolejnym dniem udoskonalania siebie opada bezwiednie na poduszkę.

życie to puzzle

Życie – to puzzle.

Każda dekada, każdy rok, każdy kwartał, każdy miesiąc, każdy tydzień, każdy dzień, każda godzina, każda minuta, każda sekunda – to jego elementy.

To my wypełniamy każdy jego element, ja, ty, inni. Ale to ja decyduję, kto to mojej układanki pasuje.

Tu dygresja na story tell. Mam kuzynkę, dziś już dorosła. Jako dzieci, spędzałyśmy razem sporo czasu. I ona, podobnie jak ja, miała tę samą pasję – układanie puzzli. Różniły się jedynie nasze sposoby układania.

Ja starannie oddzielałam ramkę od wypełnienia, grupowałam puzzle kolorami, dopasowywałam kształtami.

Ona wysypywała wszystko na podłogę, odwracała każdy jeden i patrzyła co do siebie pasuje.

Oba podejścia dobre, oba skuteczne.

Często zdarzało się, że na zaawansowanym etapie układanki, w ułożonym obrazku pozostawały luki, jakby żaden puzzel tam nie pasował. I trudno było dopasować coś, aby zamknąć jakiś fragment i przejść dalej.

Ja zostawiałam te pola puste, czekając aż w końcu znajdzie się puzzel, który tam pasuje. To wobec strategii mojej kuzynki wydłużało proces układania, ale finalnie sprawiało, że układanka była ułożona. Prędzej, a raczej później.

Ona nie zostawiała tych pól pustych, czekając, aż właściwy puzzel się znajdzie. Brała taki, który pasował „mniej-więcej” i obryzała go, dosłownie odgryzała wypustki, w taki sposób, aby pasował do luki. I to również sprawiało, że układanka była ułożona. Prędzej, nie później. Z elementami pasującymi mniej lub bardziej.

Czy z nami czasem nie jest tak jak z tymi puzzlami?

Że chcąc gdzieś pasować, po prostu, z potrzeby przynależności i posiadania relacji, obgryzamy czy nadgryzamy siebie dookoła, a czasem wgryzamy się raniąc? Za wszelką cenę? Oby pasować. Oby było. Obgryzione. Jestem.

Czy pasuję?

Elementy wokół mnie jakby w innych odcieniach, nie pasuję kształtem, linią. Ale zapełniam pustkę.

Moją wewnętrzną pustkę? Pustkę otoczenia? Pustkę potrzeby pasowania gdziekolwiek?

To bardzo ważna potrzeba. Pasować gdzieś. Czuć się potrzebnym. Czuć się bezpiecznie mając relacje. A czy sama do siebie pasuję? Czy dobrze mi tam, gdzie jestem?

Więc może by tak wypierdolić tę układankę, a nie na siłę się wciskać?

Albo wyjąć się i włożyć tam, gdzie bardziej pasuje?

To tak w kontekście decyzji i wyborów. Zero agitacji politycznej.

brutto czy netto

Ile jesteś wart?

Bilbordy dziś krzyczą i zachęcają: zasługujesz, aby mieć wszystko! zasługujesz na to, co najlepsze! powinieneś mieć więcej! chcieć więcej! stać cię absolutnie na wszystko! i wszystko możesz mieć!

To dalej, do dzieła. Weź wszystko. Proś o wszystko. W zasięgu ręki wszystko.

Nie bój się prosić o to. O wszystko. To on powinien ci dać. To ona powinna ci dać.

To oni powinni ci dać.

Ile jesteś wart?

Nie wiesz?

A za ile dasz się sprzedać?

Za zrobione cycki, za poprawione usta? Za sukienkę wieczorową? Czy wyjazd do spa?

Za 500+ czy za 800+?

Ile kosztuje Twoje bezpieczeństwo, Twoje spokojne jutro? Ile kosztujesz Ty?

Jak dostajesz 500+, czy 800+, trzynastą i czternastą emeryturę, połowę zarobków, a może no limit kiedy tylko chcesz?

Halo, czy to nadal Ty?

Spójrz mi w oczy – brutto czy netto?

unspoken

ryby i dzieci głosu nie mają

mówi porzekadło

być jednym i drugim staje się niezwykle trudne

kiedy pod rybią łuską zbiera się tyle gówna,

którego nie można z siebie wyrzucić

i które wypełnia cię po brzegi

„-No, ale jak się dziś czujesz, chyba już lepiej?

-Ryba….”

nikomu niepotrzebny

czasami ludzie odchodzą, żeby zobaczyć, czy ktokolwiek będzie po nich płakać,

bo za życia, nikt im nie pokazał, że są ważni

co się musi wydarzyć, aby ktokolwiek zareagował?

kłamstwo? zdrada? próba samobójcza? śmierć?

jak masz obok siebie kogoś dla ciebie ważnego, to go doceń

zanim jutro go już nie będzie

wszystko za nic, i wszystko na nic

„czego wciąż mi brak, co tak cenne jest” – śpiewa polska wannabe queen U.,

jako kobieta mogłabym powiedzieć, że brakuje mi czasu na salony piękności,

pieniędzy na zabiegi, paliwa na dojazdy,

brakuje mi ładnych paznokci, gęstych włosów, torebek M. Kors, perfum Channel, złota na każdym palcu, drogich pudrów, legalnego, białego proszku,

brakuje mi zgrabnej figury, chudej dupy, wielkich cycków, szczupłych nóg

nie botoks zdobi człowieka, nie szata zdzierana co wieczór

brakuje mi ładnych zdjęć na insta, kolorowych pocztówek z całego świata, magnesów z wojaży i podbojów,

nie mam ładnego domu, którym mogłabym się pochwalić, nie mam extra samochodu, którym mogłabym cię dogonić

a jednocześnie

brakuje mi intelektu, polotu i finezji, dawnej bystrości umysłu, łapania w lot nie tylko męskiej spermy,

brakuje mi kilku zer na koncie, przed przecinkiem

brakuje mi cierpliwości, brakuje mi czasu,

nie mam nic, co mogę stracić

rodziny, domu, pieniędzy na koncie, sił, nadziei

podupadam na zdrowiu

Olga dawno wyszła z siebie, nie za mąż, nawet nie zaraz wraca

pustka, płacz i zgrzytanie zębów (nie, to nie owsiki)

w sumie – jestem jednym wielkim brakiem

na Ziobrę to przynajmniej mówią zero – a to już coś więcej, niż nic

pewnie dlatego oddałabym wszystko za ciebie

wszystkie moje narkotyki świata

płacę z góry, PayPo, all in, va banque,

zbliżeniowo, od jutra jestem cała twoja, u ciebie

tylko zgódź się

co z tego, że wszystko za ciebie

jak to wszystko na nic

więc logicznie upraszczam: wszystko za nic?

czy to się opłaca? w świecie transakcji, gdzie wołanie o pomoc, potrzeba obecności bliskiej ci osoby budzi obojętność lub śmiech

odpowiadam zatem na tę obojętność i śmiech,

cóż – nikomu się nie opłaca dostać „nic”

pewnie dlatego wciąż jestem niczyja

nieswoja nawet

i niech pierwszy rzuci kamieniem ten kto kocha samego siebie

tylko bez kłamstw i obłudy, polaki-chrześcijaniaki

bo tak – z tego wypada się spowiadać

marzenia się nie spełniają

marzy mi się…

codziennie układać 1000 puzzli, a w weekendy to i 3000,

pracować w Gdańsku, a mieszkać w Jastarni,

umieć pływać, nie tylko po warszawsku,

mieć kulinarnego bloga i zostać coachem roku,

piec codziennie świeży chleb do wspólnych posiłków,

żeglować z Tobą po morzach i oceanach świata,

znów przebiec 10 km,

płakać w Mercedesie, śmiać się w Boxerze…

mogę tu wypisać co tylko będę chciała, ale samo się nie zrobi

więc wybaczcie, ale nadszedł ten czas na uświadomienie, że

marzenia się nie spełniają

marzenia się spełnia

zatem siadam i piszę – to co już dawno powinno zostać Piotrowi przez Olgę napisane;

papier cierpliwy i przyjmie wszystko,

a ona niech już więcej nie wraca –

tylko znać, lecz nie daj znać

szczęście jakoś nigdy nie było w cenie

bo komu dobrze się czyta, że ktoś inny ma lepiej niż on sam

na taką okoliczność, dzielę się skutkiem zdarzenia, które mnie spotkało

czyli deobojętnością, na fakt,

że mowa jest srebrem, a milczenie złotem – sentencja mówi

ktoś tę kopalnię złota rozjebał jak milion w rozumie

i jeszcze zagrał va banque

wszystko na to bogactwo stawiając

gratuluję, lecz ja